Wrocław, 26 września 2019 r.
List otwarty do Grzegorza Schetyny
Szanowny Panie Przewodniczący,
Pisze do Pana nie tylko jako przewodniczącego największej partii opozycyjnej. Jest Pan również moim rywalem wyborczym we Wrocławiu. A wreszcie – znamy się 30 lat, z czasów, gdy obaj byliśmy zaangażowani w solidarnościowy ruch budujący nową, odzyskującą suwerenność Polskę.
Dziś stoimy po dwóch stronach politycznej barykady. Tak bywa. Choć bardzo krytycznie oceniam drogę, jakiego dokonał Pan i wielu naszych wspólnych znajomych, muszę te decyzje przyjąć do wiadomości i uszanować.
Jednak w najczarniejszych wizjach przyszłości nie przewidywałem, że staniemy nie tylko po dwóch stronach politycznego sporu. Oto bowiem stanęliśmy po dwóch stronach walki kulturowej i cywilizacyjnej.
W moim świecie są bariery nieprzekraczalne. Nie wolno występować za granicą przeciwko Polsce i Polakom. Trzeba tłumaczyć i łagodzić wizerunek naszej ojczyzny, choćby nam życie mocno dało w kość. Nie można wzywać do fizycznej czy choćby obywatelskiej eliminacji przeciwników ideowych. Nie można posługiwać się wulgarnością. Nie można szydzić z ludzkich ułomności, niepełnosprawności, wyznania, narodowości, rasy. Nawet, gdy wobec konkretnych zachowań występujemy z uzasadnioną krytyką. A już bezwzględnie nie można szydzić z ludzkich tragedii, śmierci, żałoby.
Nie jesteśmy aniołami. Jednak w moim świecie zachowania niegodne, gdy się zdarzą, są piętnowane, traktowane z dezaprobatą, a bywa, że ostro karane. A nade wszystko – w moim świecie istnieje słowo „przepraszam”.
Z coraz większym zdumieniem i niesmakiem obserwuję ewolucję pańskiego obozu politycznego. Pamiętam dobrze, jak przed laty politycy mojej partii zostali nazwani dewiantami, a jej sympatycy – bydłem. Nie słyszałem wówczas słów zażenowania. Słyszałem radosny rechot aprobaty, również pańskiej. Pamiętam przemysł pogardy, jaki uruchomiono przeciw prezydentowi prof. Lechowi Kaczyńskiemu. Do dziś bolą szyderstwa z mojej, naszej żałoby po tragedii smoleńskiej. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem zaciekłości pańskiej formacji, by nie pozwolić na godne upamiętnienie ofiar tamtej tragedii. Dziś z niepokojem i coraz większym obrzydzeniem widzę działania prawdziwie profesjonalnych i sowicie opłacanych wytwórni hejtu i opluwania.
Wiele przeżyłem i jako człowiek zanurzony w polityce od ponad 40 lat mam grubą skórę. Jednak to, co wydarzyło się w ostatnich dniach oznacza przekroczenie bariery człowieczeństwa.
Myślę oczywiście o internetowych występach pewnej pani, której nazwisko pozwolę sobie ominąć, bo nie zasługuje na swoisty rozgłos. Wiemy przecież, o kim mowa. Brutalne drwiny z ludzkiego cierpienia, bólu, żałoby to zjawisko, na które nie ma określenia w języku kulturalnych Polaków.
Od blisko dziesięciu lat muszą znosić drwiny, obelgi, szyderstwa. Nie życzę nikomu, kto stracił najbliższą osobę, takich doświadczeń. W moim przypadku i przypadku wielu moich przyjaciół, powiedzenie „czas leczy rany” brzmi jak ponury żart. Dziś, po tylu latach, tamta tragedia wraca w kształcie niewyobrażalnie odrażającym.
Za ten skandal odpowiada wyłącznie Pan. To Pan umieścił na liście wyborczej osobę, która nie miała za sobą żadnych doświadczeń w działalności społecznej. Znalazła się tam wyłącznie w nagrodę za swoją obelżywą aktywność internetową. Z pełna premedytacją wypromował Pan osobę, która wsławiła się choćby przyrządzaniem „parówek smoleńskich”.
Czekałem na reakcję Pana i pańskiego obozu politycznego. Nie doczekałem się. Nie było potępienia, nie było cofnięcia rekomendacji, nie padło nawet słowo „przepraszam”. Dziś nie oczekuję od Pana już niczego. Znaleźliście się w świecie obcej antykultury, obcej antycywilizacji. Z waszą rzeczywistością nie mam i nie chcę mieć nic wspólnego.
Piszę ten list wyłącznie dla pamięci i ku przestrodze. Mijam codziennie wielkie billboardy z pańskim wizerunkiem i z rzewnym obrazkiem pani Kidawy-Błońskiej. Myślę wtedy, że natura ludzka nie zna żadnych granic. Również granic nienawiści, cynizmu i podłości.
Jacek Świat