Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia to wspomnienie świętego Szczepana – pierwszego męczennika. Zmęczeni jesteście świątecznymi przygotowaniami i świętowaniem. Niech dzisiejszy dzień będzie okazją do poświątecznej refleksji.
Jeżeli porównamy wczorajsze uroczyste święto z dzisiejszym, to na pierwszy rzut oka wydaje się, że te święta nic nie łączy. Wczoraj święciliśmy dzień urodzin, dziś dzień śmierci; wczoraj staliśmy wobec nowonarodzonego Zbawcy, dziś przed pierwszym męczennikiem; wczoraj patrzeliśmy na radość pasterzy, dziś na nienawiść, brak miłości. Wczoraj rozbrzmiewała radosna pieśń aniołów, dziś chichot piekła, gotującego się do walki. Pomimo przeciwstawieństw te święta mają też cechy wspólne. Wczoraj obchodziliśmy narodziny Zbawiciela, i dziś także obchodzimy urodziny dla nieba. Dzień śmierci jest dniem narodzin. Życie na ziemi to tylko pielgrzymka, życie wieczne jest naszym celem. Otrzymaliśmy życie aby nie tylko żyć na ziemi, ale przede wszystkim w wieczności. Nie najważniejsze są pierwsze narodziny, kiedy rozpoczyna się życie ciała, lecz narodziny drugie, kiedy nasza dusza żyje dla Boga. Jednak przygotowanie do drugich narodzin jest najważniejszym dziełem naszego życia. Śmierć świętego Szczepana uwieńczyła pracowite przygotowanie do życia dla Boga. Aby znać wartość prawdy, trzeba za nią cierpieć, choćby tylko trochę. W przeciwnym wypadku pozostaje ona zbiorem słów, określonym systemem myślenia, jakąś wydumaną przez siebie lub kogoś innego ideą, która nie wnosi nic szczególnego w życie. I oto wpatrujemy się w Szczepana, diakona, który za Prawdę oddał życie. Co więcej, nawet specjalnie się nie bronił, nie uciekał przed oprawcami. Dlaczego tak się stało? Dlaczego ci Żydzi ukamienowali Szczepana? Dlaczego Kościół podaje nam dzisiaj ten tekst z Dziejów Apostolskich? Przecież trwamy w radości Narodzenia Bożego Syna! Bo Jezus jest Prawdą, którą wyznajemy swym życiem. Wielu zaś chrześcijan oddało za Chrystusa swoje życie.
Jest jeszcze inny aspekt owego fragmentu Nowego Testamentu – owo niezwykłe zacietrzewienie Żydów z synagogi Libertynów, Cyrenejczyków, Aleksandryjczyków oraz pochodzących z Cylicji. Jakże to możliwe, aby wierzący w Boga ludzie tak znienawidzili Szczepana? Oprócz względów doktrynalnych (on uwierzył, że Jezus jest obiecanym Mesjaszem – oni zaś byli wrogami wyznawców Chrystusa) były też inne, te ludzkie. Zapewne kierowało nimi chorobliwe uczucie zazdrości, że ów diakon, „pełen łaski i mocy, działał cuda i znaki wielkie wśród ludu”. A może także i to, że obawiali się o swoje pozycje wśród ludu. Wszak wielu Żydów uwierzyło w Jezusa i przyjęło chrzest w Jego Imię.
Męczeństwo Szczepana jest dowodem na to, że dla niego Jezus był prawdziwym Mesjaszem, dla którego warto poświęcić swe życie, a nawet przelać krew. Jezus przygotowywał swoich uczniów, że mają być gotowi na prześladowania. Zapewnił, że „kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony”. Szczepan wytrwał do końca.
Podobnie i my za przykładem świętego Szczepana winniśmy wytrwale rozwijać i umacniać naszą wiarę i miłość, aby być przygotowanym do chwili przejścia do życia w wieczności. Trzeba przyjrzeć się dokładnie świętemu Szczepanowi. Nie jego diakońskim szatom ani temu, kto włożył na niego ręce, ani na to, czy przygotowywał się do święceń kapłańskich. Trzeba zobaczyć i „dotknąć” Prawdy: kogo on ukochał aż do męczeństwa. I takiego Diakona trzeba naśladować. Mają to czynić wszyscy ochrzczeni: świeccy i duchowni.